31 grudnia 2011

Szczęśliwego Nowego Roku !

Koniec roku nadszedł, przynajmniej dla mnie, niespodziewanie szybko ( niedawno świętowaliśmy jego rozpoczęcie, a tu proszę - ostatni dzień ). Bloga prowadzę krótko ( tak mi się wydaje ), ale wypadałoby moje blogowanie w już prawie minionym roku podsumować. Choć " podsumowanie " to za duże słowo, będzie to raczej garść refleksji.

Do prowadzenia bloga podchodziłam bardzo niepewnie i z wątpliwościami - czytelniczką blogów byłam, ale od niezbyt dawna i tak naprawdę korzystałam z internetu biernie - ograniczając się w zasadzie do przeglądania stron. A poza tym nie należę do osób zbyt odważnych ( w przeciwieństwie do książkowej Ronji ) i oswajanie się z nowymi rzeczami przychodzi mi powoli. Ale w tym momencie stwierdzam, że pomysł z pisaniem bloga był strzałem w dziesiątkę. Dzięki niemu poznałam dobrą stronę internetu - bardzo kolorowy i przyjazny świat blogosfery. Świat tworzony przez ludzi o różnych zainteresowaniach i pasjach : miłośników książek, filmów, podróży, czy tworzących piękne rzeczy hand made ( z pewnością w najbliższym czasie listy odwiedzanych przeze mnie blogów uaktualnię ).

Pisanie bloga uświadomiło mi też, że słowa mają moc ( niby jako czytelniczka książek o tym wiedziałam, ale teraz zyskałam pewność ). Słowa mogą sprawić przyjemność, być zachętą i pochwałą,potrafią rozśmieszać lub wzruszać. Cieszę się, że udało mi się znależć tak wiele blogów ( z pewnością jest ich dużo, dużo więcej ) obdarzonych tą dobrą mocą .

Dziękuję Wszystkim odwiedzającym mojego bloga i Wszystkim, których blogi czytam.


Szczęśliwego Nowego Roku !

 www.flickr.com, autor zdjęcia Jessica Bee, Creative Commons

Ps.1 Pierwsze miejsce wsród książek przeczytanych przeze mnie w 2011 roku przyznaję " Gottlandowi " Mariusza Szczygła.
Ps. 2 Ostatnimi dniami rozleniwiłam się bardzo, ale od przyszłego tygodnia zabieram się za zaległe lektury i pisanie recenzji.

22 grudnia 2011

O Bożym Narodzeniu w Bullerbyn i nie tylko...

W ostatnich dniach ciężko mi  znależć wystarczająco dużo czasu na czytanie, więc muszę się zadowolić  tylko małym co nieco : fragmentami " Dzieci z Bullerbyn " o świętach Bożego Narodzenia. Nie będę opisywać treści książki Astrid Lindgren, bo  zapewne wszyscy ją znają. To jedna z moich ulubionych dziecięcych lektur, a w przedświątecznym tygodniu czyta mi się o Bożym Narodzeniu w Bullerbyn szczególnie sympatycznie. Mimo iż rzecz dzieje się w Szwecji i dosyć dawno, to odnajduję w opisywanych historiach atmosferę świąt z mojego wczesnego dzieciństwa. Dzięki niej przypominam sobie, co wtedy czułam : ubierając choinkę, lepiąc papierowe łańcuchy, czekając przyjazdu taty ( bo pracował z dala od domu i przyjeżdżał tylko na weekendy, a czasami rzadziej ), spoglądając na niebo w poszukiwaniu pierwszej gwiazdki, dzieląc się opłatkiem i wyglądając na Świętego Mikołaja, a potem rozpakowując prezenty.
Dawno, dawno temu... gdy w domach na święta nie uświadczyło się sztucznych choinek, a w telewizji ( o zgrozo ! ) mieliśmy tylko dwa kanały - w tych dziwnych czasach święta były najpiękniejsze. W mojej ( mocno wybiórczej ) pamięci Boże Narodzenie zawsze było białe, obsypane śniegiem i szczypiące mrożnym powietrzem.

" Już od początku grudnia Lasse co dzień powtarzał w drodze do szkoły :
- Zobaczycie, że na święta nie będzie śniegu !
Robiło mi się przykro za każdym razem, gdy tak mówił, gdyż bardzo pragnęłam, żeby był śnieg. Ale jeden dzień upływał za drugim, a nie spadł nawet najmniejszy płatek, Aż tu, wyobrażcie sobie, właśnie w samym tygodniu przedświątecznym, gdy siedzieliśmy w szkole i zajęci byliśmy rachunkami, Bosse krzyknął :
- Spójrzcie! Śnieg pada !
I rzeczywiście padał. Ucieszyliśmy się tak bardzo, że zaczęliśmy krzyczeć : hurra ! "


Najprzyjemniejszą częścią przygotowań, w których ochoczo brałam udział, było ubieranie choinki ( na szczęście większość szklanych bombek jeszcze się zachowało i również w tym roku wisi na choince ). A kiedy w końcu upłynęły dni przedświątecznej krzątaniny ( dla mnie przyjemne, dla mamy pracowite ) i wreszcie nadchodziła Wigilia - rozpoczynał się czas wyczekiwania na pierwszą gwiazdkę. Oj, dłużyło mi się owo oczekiwanie, dłużyło !

" A potem nie pozostawało nam już nic innego jak CZEKAĆ ! Lasse powiedział, że te godziny po południu w dzień wigilijny, gdy się tylko chodzi i czeka, i czeka, to jest coś takiego, od czego ludzie siwieją. "
" W końcu jednak nadszedł wieczór wigilijny i jedliśmy kolację przy rozsuwanym świątecznym stole w kuchni. "


Wreszcie mogliśmy podzielić się opłatkiem. Szczerze powiem, że będąc dzieckiem kulinarnych wysiłków mamy nie doceniałam. To na co przez cały czas czekałam, miało wydarzyć się po wieczerzy. Dziwnym zbiegiem okoliczności, zawsze gdy zjawiał się Mikołaj, taty nie było - chwilę wcześniej musiał wyjść na podwórko. Biedny tata ! - myślałam ( dopóki wreszcie go nie zdemaskowałam ) - Przegapić  wizytę takiego niezwykłego gościa to prawdziwy pech !

Jak każdy lubię sobie czasami ponarzekać : na komercjalizację świąt, na kolejki w sklepach, na brak pieniędzy i czasu ( a tyle jest przecież do zrobienia ) i w ogóle, że z tymi świętami to wiele hałasu o nic, bo przecież święta, święta i po świętach... W przypadku Bożego Narodzenia górę jednak bierze moja sentymentalna natura. Lubię wracać myślami do małej dziewczynki, którą kiedyś byłam - o oczach ogromnych jak spodki na widok niezwykłego, brodatego przybysza z workiem na plecach. I właśnie owego świątecznego zachwytu , zdumienia i entuzjazmu tej małej dziewczynce najbardziej zazdroszczę.
 I mogłabym ciągnąć moje  wynurzenia jeszcze dłużej, ale i czasu trochę mało, a i czytelników  też nie chcę swoją ckliwością zamęczać - kończę zatem nie nadużywając Waszej cierpliwości.

Wesołych Świąt !



Informacje o  zamieszczonym zdjęciu - żródło zdjęcia : www.flickr.com, właściciel zdjęcia : The Texas Collection, Baylor University, licencja Creative Commons

Astrid Lindgren, Dzieci z Bullerbyn, Instytut Wydawniczy Nasza Księgarnia, 1982, s. 390

15 grudnia 2011

" Pożegnanie z Afryką " Karen Blixen

Pisz i powiedz nam, jeżeli wrócisz. Myślimy ty wrócić. Bo dlaczego ? Myślimy ty nigdy być możliwe zapomnieć nas. Bo dlaczego ? Myślimy ty pamiętać jeszcze wszystkie nasze twarz i imiona naszej matki.

" Pożegnanie z Afryką " zaczęłam czytać pod koniec zeszłego tygodnia, gdy na dworze było nie tylko zimno ( jak przystało na grudzień ), ale deszczowo i wietrznie. Sięgnęłam po książkę Karen Blixen z nadzieją, że na przekór pogodzie za oknem, poczuję się za jej sprawą choć odrobinę cieplej. I tak w istocie się stało.

" Pożegnanie z Afryką " to wspomnienia autorki z jej kilkunastoletniego pobytu w Kenii ( od roku 1914 do 1931 ) na ukochanej farmie u zbocza gór Ngong. Karen Blixen przeniosła się tam wraz z mężem, by zająć się uprawą kawy. W krótszych i dłuższych  opowieściach pisarka wraca swoimi myślami do afrykańskiego życia : prowadzenia plantacji, tamtejszej przyrody, krajobrazu, a najczęściej do spotkanych przez nią ludzi : rodzimych mieszkańców ( zwłaszcza z plemienia Kikuju ) i tych, którzy tak jak ona, przybyli do Afryki z innych stron świata. Sylwetkom i losom Kamante, Faraha, czy Ezy  ( czyli krajowców, jak  autorka często nazywa Afrykańczyków ) poświęca  w swoich wspomnieniach wiele uwagi. Mimo świadomości, iż jako przybyszowi z Europy, nigdy  nie uda jej się mieszkańców Czarnego Lądu do końca zrozumieć, starała  się ich jednak jak najlepiej podczas swego pobytu poznać. Stąd nie brakuje w książce spostrzeżeń i obserwacji na temat afrykańskiej mentalności i tego, co ją różni od europejskiej.

Jak wszystko, co powstało dobrych kilkadziesiąt lat temu, powieść Karen Blixen cechuje : elegancja stylu ( po żonie barona można się jej zresztą spodziewać - pisząc pół żartem, pół serio), przywiązanie do szczegółu, a co za tym idzie liczne iście malarskie opisy, a nade wszystko, jak wcześniej wspomniałam, mnogość refleksji dotyczących afrykańskiego charakteru i sposobu życia.

Tych czytelników, a raczej czytelniczki, które oglądały film Sydneya Pollacka " Pożegnanie z Afryką " ( z Meryl Streep i Robertem Redfordem w rolach Karen Blixen i Denysa Finch Hattona ), a nie czytały jeszcze wspomnień Blixen - chciałabym uprzedzić, że film i książka nie mają ze sobą wiele wspólnego. Czytelniczki, które spodziewają się historii miłosnej, będą pod tym względem  zawiedzione. W kwestii swego życia uczuciowego Karen Blixen jest bowiem rozczarowująco dyskretna. O mężu wspomina raz i to prawie pod koniec książki, o separacji i rozwodzie wcale, a Denysa nazywa jedynie przyjacielem. Chociaż, gdyby się lepiej zastanowić, powieść Karen Blixen można jednak uznać za powieść o miłości - ale o miłości do Afryki . W przeciwieństwie do obrazu Afryki, jaki dociera do nas z mediów, czyli obszaru nękanego przez wojny, klęski żywiołowe - Afryka w ujęciu pisarki to pełen niezwykłości i piękna kontynent. A wracając do porównania książki i filmu : stanowią one dla siebie doskonałe uzupełnienie - co pominięto w książce, wyeksponowano w filmie i na odwrót.

Dom Karen Blixen w Kenii żróło : www.flickr.com, autor zdjęcia Pablo Sanchez, Licencja Creative Commons

Skłamałabym pisząc, że " Pożegnanie z Afryką " będzie się na pewno wszystkim podobać. Na zimowy wieczór to jednak , moim zdaniem, książka doskonała. Czyta się ją nieśpiesznie, a ze stron powieści jakimś magicznym sposobem emanuje ciepło ( zapewne prosto z Kenii ). Ale zdarzały się również chwile, na szczęście rzadko, że powieściowe opisy mnie nużyły, a refleksje irytowały ( zamiłowania autorki do polowań też jakoś nie potrafię zrozumieć ). Coś jest jednak w tych wspomnieniach tajemniczego, co sprawia, że  chce się do nich wracać. I jestem absolutnie pewna, że gdy tylko zatęsknię za ciepłem i słońcem, do Karen Blixen  z pewnością powrócę. Zapomniałam tylko dodać, że autorka powieści to postać nietuzinkowa, ale to się  rozumie samo przez się. Rozpoczynam zatem poszukiwania wydanych przez Wydawnictwo Literackie listów Karen Blixen i innych książek na jej temat.

Widniejący na początku cytat - to przytoczony we wspomnieniach Karen Blixen fragment listu, napisanego do niej przez Kamante  po  wyjeżdzie autorki z Kenii. Choćby dla tych wspomnianych kilku linijek tekstu warto " Pożegnanie z Afryką " przeczytać.

Wszystkim, którzy chcą czegoś więcej dowiedzieć się o życiu Karen Blixen ( 17.04.1886 - 7.09.1962 ), polecam wyszperany w sieci artykuł z National Geographic.

A tutaj filmik o pisarce ( można zobaczyć jak wyglądała ) :


Karen Blixen, Pożegnanie z Afryką, Muza, 2010, s. 304

8 grudnia 2011

" Brick Lane" Monica Ali - kobiecy los

Dzisiaj, za sprawą głównej bohaterki " Brick Lane " Nazneen, chciałabym wszystkich zabrać w daleką, egzotyczną podróż do Bangladeszu. I w trochę bliższą, ale równie niezwykłą podróż do Londynu.

" Czego nie da się zmienić, to trzeba znosić. A ponieważ niczego nie dało się zmienić, wszystko trzeba było znosić. Zasada ta rządziła jej życiem. Była to mantra, kula u nogi i wyzwanie. " Już od momentu narodzin, Nazneen ( na początku wydawało się, że urodziła się martwa ) decyzją matki została pozostawiona  własnemu losowi. Brutalnie mówiąc : albo słabowite dziecko przeżyje o własnych siłach , bez wizyty w szpitalu, albo nie. Tak czy tak, będzie jak los zechce. Dziewczynka jednak przeżyła. Dorosła i gdy miała osiemnaście lat, ojciec znalazł jej odpowiedniego kandydata na męża : czterdziestoletniego, brzydkiego, mieszkającego od lat w Londynie Chanu. Po ślubie, wraz z mężem Nazneen wyjechała do Anglii i zamieszkała w blokowisku na imigranckim osiedlu. Powoli przyzwyczajała się do swojego nowego życia, które wypełniało gotowanie, sprzątanie i inne domowe obowiązki. Z czasem poznała inne bangladeskie kobiety z osiedla, zaprzyjażniła się z Razią. Może nie było to życie o jakimś kiedyś marzyła, ale Chanu był dobrym mężem ( mogła trafić o wiele gorzej ) i tak mijał kolejny dzień, kolejny tydzień... Niepokój w jej życie wprowadzały tylko listy Hasiny, młodszej siostry, która niczym magnes zdawała się przyciągać kłopoty. W wieku szesnastu lat Hasina uciekła i potajemnie poślubiła bratanka właściciela tartaku, potem musiała go dla własnego bezpieczeństwa opuścić - pracowała w fabryce odzieży, a nawet na ulicy, ciągle walcząc z przeciwnościami. Na początku Nazneen nie mogła zrozumieć postępowania siostry, jej nieposłuszeństwa i braku pokory. W końcu zaczęła siostrę podziwiać za tę nieustannie toczoną przez nią walkę. Wpajana jej  przez całe życie zasada, że rolą kobiety jest cierpliwie i bez protestów znosić to, co przynosi życie, powoli odchodziła w przeszłość. " Gdy zatem w wieku trzydziestu czterech lat - po urodzeniu trójki dzieci, z których jedno zostało jej odebrane - los zesłał jej młodego i wymagającego kochanka w miejsce mało efektywnego męża, gdy po raz pierwszy nie mogła czekać, aż przyszłość zostanie jej objawiona, lecz musiała sama ją stworzyć, zaskoczyła ją własna podmiotowość, podmiotowość noworodka, który wymachuje zaciśniętą pięścią i bije się w oko."

" Brick Lane " odebrałam przede wszystkim, jako uniwersalną powieść o kobietach i kobiecym losie. O kobietach, które poddają się ( jak przez długi czas czyni to Nazneen ) losowi, a więc tak naprawdę pozwalają, by inni np. ojciec, mąż, rodzina podejmowali za nie decyzje. Ale  również powieść o kobietach, niebojących się samodzielnych wyborów i ryzyka, jakie te wybory za sobą niosą ( nie wszystkie nasze decyzje są przecież trafne ).

Bardzo krytycznie autorka sportretowała w swej powieści mężczyzn : niespełniony znawca angielskiej literatury, zamęczający wszystkich nudnymi wywodami Chanu, doktor Azad wstydzący się swojej wyemancypowanej żony, brutalny i skąpy mąż Razii, wysyłający większość zgromadzonych oszczędności do kraju na budowę meczetu. W końcu, mężczyżni spotykani przez Hasinę i wydający się głównym powodem jej nieszczęść. Wszystko można o nich powiedzieć, ale nie to, by wzbudzali w nas podziw i szacunek, jak  świeżo przybyły do Anglii imam, paradujący w damskich sandałach. Tak jakby Monica Ali chciała zapytać : Jakim prawem mężczyżni uważają się za lepszych od kobiet ? Kto dał im prawo do bycia panem życia i śmierci swoich żon, córek i sióstr ? Dlaczego narodziny syna to wielkie szczęście, a narodziny córki już nie ? W czym niby oni nas przewyższają ?

Ekonomia, religia, uświęcony przez tradycję patriarchat - wszystko to sprawia, że w przedstawionym przez pisarkę świecie,  kobiety nie mają z mężczyznami równych praw i w większości zdane są na łaskę swoich ojców i mężów. Ich aspiracje np. chęć podjęcia nauki lub pracy spotykają się w najlepszym razie z niezrozumieniem. Wyswobodzenie się z narzuconych od pokoleń ról : uległej córki, potem żony i matki ( brak dzieci to życiowa klęska mogąca być, tak jak wspomniano w powieści, powodem do popełnienia samobójstwa ) nie jest łatwe, nawet po przybyciu do Anglii.

" Brick Lane " to również historia o życiu na emigracji i wszystkich jego problemach. Opisane zostały trudności przybyszów z przystosowaniem się do angielskich realiów, poczucie obcości, narastający konflikt między rodzicami, a urodzonymi już w Anglii dziećmi. Autorka nie pominęła też innych nękających imigranckie osiedla problemów, jakimi są bezrobocie, narkomania i przestępczość - zwłaszcza wśród młodych. Wiele skarg i uwag, wypowiadanych przez książkowych bohaterów brzmi dla naszych polskich uszu dziwnie znajomo.

Mądra, dowcipna i napisana pięknym językiem powieść. Pojedyncze zdania lub dłuższe fragmenty tekstu wzbudzały wielokrotnie mój zachwyt. Nie ukrywam, że najbardziej spodobały mi się nieomal baśniowe historie ze starej ojczyzny Nazneen. Rozpoczynająca książkę opowieść o jej narodzinach, albo o wioskowym balwierzu czy historia o cioci Mumtaz i dobrym dżinie, należą do moich ulubionych. Gdyby cała powieść była napisana jak moje ulubione fragmenty - uznałabym, że książka jest doskonała. A tak, powiem, że jest tylko bardzo dobra. Ale to chyba wystarczająca zachęta, by " Brick Lane " przeczytać? Jak myślicie ?

Monica Ali, Brick Lane, Zysk i S-ka, 2009, s. 524

5 grudnia 2011

L. M. Montgomery " Święta z Anią i inne opowiadania na Boże Narodzenie"

Moja ostatnia wizyta w antykwariacie zakończyła się zakupem tej oto książeczki :


Prawdziwie szczęśliwy traf, bo ostatnio poszukiwałam czegoś o bożonarodzeniowej tematyce. "Święta z Anią i inne opowiadania na Boże Narodzenie " Lucy Maud Montgomery to ( jak tytuł wskazuje ) szesnaście opowiadań autorki. Dwa z nich pewnie znacie, bo pochodzą z " Ani Zielonego Wzgórza " i " Ani z Szumiących Topoli ", pozostałe czternaście to bliżej nieznane, pewnie nie tylko mnie, opowiadania zamawiane i publikowane przez kanadyjskie czasopisma na przełomie 19-go i 20-go wieku.

Nie będę ukrywać, że najlepsze są właśnie opowiadania pochodzące z książek o Ani. Przyznam się szczerze, że dawno już do Ani nie wracałam ( pewnie kilka lat ), ale teraz mam wielką na to ochotę. Myślę, że nadchodzące święta będą doskonałą okazją, by odwiedzić Zielone Wzgórze. Pamiętacie, jak Ania marzyła o sukience z bufiastymi rękawami ? A jakie katorgi w sklepie przechodził nieśmiały Mateusz chcąc  kupić Ani wspomnianą sukienkę ? Ja o tym pamiętałam, ale ZAPOMNIAŁAM, że Ania dostała ją w wigilijny poranek, a wieczorem wystąpiła w niej na uroczystym koncercie.

" Poranek wigilijny zastał świat w białej, cudnej szacie. Grudzień był bardzo łagodny i oczekiwano gwiazdki zielonej. Tymczasem w nocy spadł śnieg, który wystarczył, by całkowicie przeobrazić Avonlea. Ania zachwyconym wzrokiem patrzyła wokoło przez zamarznięte okno swego pokoiku. Sosny w Lesie Duchów stały cudne niby białe pióropusze; brzozy i dzikie wiśnie osypane były perłowym szronem; na zaoranym polach bruzdy pokryły się śniegiem. Powietrze, czyste i chłodne, sprawiało rozkosz. Ania zbiegła ze schodów, śpiewając wesoło, aż głos jej rozległ się po całym Zielonym Wzgórzu. "

"- Nie wiem, czy będę mogła jeść śniadanie- rzekła uszczęśliwiona Ania. - W tak niezwykłej chwili śniadanie wydaje się rzeczą zbyt prozaiczną. Wolę nasycić mój wzrok tą sukienką. Cieszę się tak bardzo, że bufiaste rękawy są jeszcze modne. Czuję, że nie potrafiłabym przeżyć tego, gdyby wyszły z mody, zanim doczekałabym się sukni z takimi rękawami. Nie umiałabym być zupełnie zadowolona." - nie tęsknicie za podobnymi zdaniami wygłaszanymi przez Anię ? Ja się stęskniłam.

Drugie opowiadanie pochodzące z " Ani z Szumiących Topoli " opowiada o wizycie na Zielonym Wzgórzu Julianny Brooke ( niesympatycznej nauczycielki, z którą Ania pracowała w szkole ).

" Ania już jaśniała świąteczną radością. Zaczęła jaśnieć dokładnie w momencie, gdy pociąg ruszył ze stacji. Zostawiała za sobą ponure ulice, jechała do domu, do domu na Zielone Wzgórze. "

"- Na tej drodze jest takie jedno miejsce, w którym nagle czuję, że jestem w domu - powiedziała Ania. - O, tam, na szczycie następnego pagórka, skąd widać światła Zielonego Wzgórza. Marzę o kolacji, którą przygotowała dla nas Maryla. Już tu czuję, jak pachnie. Och, jak dobrze być znowu w domu !"
Czar Ani i Zielonego Wzgórza sprawił, że Julianna Brooke wydobyła się ze swojej brzydkiej, oschłej skorupy : " Inaczej patrzę na świat - myślała Julianna zasypiając. - Nie miałam pojęcia, że istnieją tacy ludzie."

Pozostałe opowiadania, choć do wspomnianych dwóch im sporo brakuje, mają swój staroświecki urok. Nawet ich nieco namolne morały, od których już zdążyliśmy się odzwyczaić ( już nie pisze się tak dla dzieci ) bardzo nie rażą. Najbardziej spodobał mi się " Świąteczny koszyk ciotki Cyryli ". Opowiadanie o tym, jak tytułowy koszyk, a raczej jego smakowita zawartość sprawiła, że pasażerowie pociągu, który utknął w śnieżnych zaspach, mogli prawdziwie świątecznie spędzić Boże Narodzenie.

I takie to właśnie są opowieści. O Bożym Narodzeniu i jego wielkiej mocy : do zażegnywania konfliktów i sporów, do wydobywania z ludzi wszystkiego, co najlepsze. O świętach jako okazji do robienia dobrych uczynków. Historie mniejszych i większych cudów. Wszak wszystko musi się dobrze skończyć, prawda ? Z sympatii dla Ani i kierując się duchem nadchodzących świąt - powiem tylko tyle, że miło mi  się tę książkę czytało. Było staroświecko, sentymentalnie, ale miło. I za Anią zatęskniło mi się przy okazji. Troszkę. ( No dobrze, bardziej niż troszkę.)

Lucy Maud Montgomery, Święta z Anią i inne opowiadania na Boże Narodzenie, Galaktyka, 1996, s. 208