27 listopada 2011

" Przełamać noc " Liz Murray - powieść napisana przez życie

Dopadło mnie w ostatnich dniach totalne rozleniwienie. Myśl o napisaniu kilkudziesięciu mniej lub bardziej sensownych zdań ( te drugie byłyby bardziej pożądane ) o książce, którą zdążyłam już przeczytać przed kilkoma dniami, napawa mnie lekkim przerażeniem. Są dwa powody, że resztkami silnej woli, której nie posiadam w nadmiarze, zmuszam się jednak do wysiłku : fakt, że ostatni post zamieściłam tydzień temu i to, że przeczytana książka naprawdę godna jest polecenia.
W morzu ukazujących się nowości książkowych wiele tytułów z pewnością nam umyka. Ale od czego są blogi o książkach ? Po "Przełamać noc" Liz Murray sięgnęłam dzięki pięknej recenzji Maniiczytania i wspomnieniom filmu, obejrzanego kiedyś w telewizji.

Co łączy absolwentkę prestiżowego Uniwersytetu Harvarda, autorkę bestsellerowej książki, wygłaszającą odczyty i prowadzącą wykłady obok wielkich światowych osobistości, takich jak Dalajlama, z kilkulatką z niebezpiecznego Bronksu, czekającą przez całą noc na powrót rodziców z wyprawy po porcję narkotyków ? Czy z bezdomną nastolatką, śpiącą na klatkach schodowych, kątem u kolegów lub w metrze ? Raczej nic - to pierwsze, co przychodzi nam do głowy. Wszystko - powiedzą ci, którzy już czytali " Przełamać noc " - to ta sama osoba, tylko w różnych momentach swojego życia.

Liz Murray, bo o niej mowa, opisała w książce swoją niezwykłą historię. Życiorys Liz to gotowy scenariusz filmowy. ( Zresztą już sfilmowany. Może oglądaliście film " Z ulicy na Harvard" ? To właśnie jej historia. ) Rodzice, nałogowi narkomani, których życiowa aktywność sprowadza się do jednego - zdobycia kolejnej porcji narkotyków i zaspokojenia narkotykowego głodu, nie pamiętają nawet o podstawowych potrzebach swoich córek. Nie zawracają sobie głowy tym, że nie mają one co jeść, że nie mają w co się ubrać. Obie dziewczynki, Liz i jej starsza o dwa lata siostra Lisa, muszą same troszczyć się o siebie. Jako dziewięciolatka Liz postanawia na przykład poszukać pracy ( oczywiście nikt nie chce jej zatrudnić ). W jednym z supermarketów, podpatrując inne dzieci, zaczyna przy kasie pakować zakupy. To jeden ze sposobów na zdobycie pieniędzy, na przetrwanie.

Najtrudniej czytało mi się początkowe rozdziały książki, w którym Liz Murray opisuje swoje wczesne dzieciństwo. Ciągle towarzyszyła mi myśl, że kilkuletnie dziecko jest po prostu bezbronne i łatwo może zostać skrzywdzone ( na wspomnienie Rona nadal cierpnie mi skóra ). Oczywiście podziwiałam siłę, samodzielność Liz, ale każdy przyzna mi rację, że żadne dzieciństwo nie powinno tak wyglądać. Niestety, zdaję sobie też doskonale sprawę z faktu, że beztroskie dzieciństwo było i jest dla wielu dzieci nieosiągalnym luksusem. I dla małej Liz również.
W następnych latach życie Liz nie będzie wcale łatwiejsze, a wprost przeciwnie :  całkowity rozpad rodziny po wyprowadzce matki do nowego partnera Bricka, pobyt Liz w pogotowiu opiekuńczym, porzucenie szkoły, bezdomność, a w końcu śmierć matki na AIDS. To ostatnie tragiczne wydarzenie sprawi, że bezdomna Liz podejmie próbę, by zmienić swoje życie. Postanawia wrócić do szkoły, by po dwóch latach nauki w Humanistycznej Akademii Przygotowawczej myśleć o studiach. Wypełniając formularz zgłoszenia do programu stypendialnego New York Timesa Liz diametralnie odmieni swoje życie. Otrzyma stypendium, dostanie się na wymarzony Harvard i doświadczy bezinteresownej pomocy i wsparcia wielu ludzi, którzy poznają jej historię z zamieszczonego w New York Timesie artykułu.

" Przełamać noc " Liz Murray to poruszająca, momentami trudna, a jednocześnie napisana z dużym spokojem i napawająca optymizmem książka. Szczególny podziw wywołał we mnie sposób, w jaki Liz Murray pisze o swoich rodzicach, boleśnie szczerze, ale jednocześnie z miłością. Niczego nie zapomina, ale nie rozdrapuje ran i wybacza. Przyznaję, że ta jej wielkoduszność wydała mi się początkowo trochę podejrzana i myślałam, że może robi to na pokaz, albo w najlepszym razie, że czas zaleczył  rany. Jednak, gdy przeczytałam o życiu Liz już po dostaniu się na wymarzony Harvard, m.in. o przerwaniu studiów i opiece nad ciężko chorym ( także na AIDS ) ojcem i gdy znalazłam archiwalny artykuł z New York Timesa z 2000 roku, w którym Liz, świeża stypendystka gazety opisuje swoją historię - doszłam do wniosku, że Liz kochała swoich rodziców zawsze. Kochała ich, mimo iż zrobili wiele, by miłość swojej córki utracić.

" Przełamać noc " to bardzo amerykańska opowieść. Powszechnie znane jest upodobanie Amerykanów do tego typu historii : o ludziach, którzy nie mając nic, pokonują wiele przeszkód i osiągają życiowy sukces. Od zera do bohatera, od pucybuta do milionera. Historia Liz Murray z pewnością do nich należy. Można na to i miejscami  psychologizującą treść kręcić nosem ( piszę o tym, dopiero gdy wszystkie emocje, wywołane przez książkę, wreszcie we mnie opadły i oceniam ją na spokojnie ). Z całym przekonaniem jednak bardzo zachęcam, by zamiast kolejnego wątpliwego poradnika z cyklu " Jak zmienić swoje życie" sięgnąć po " Przełamać noc " Liz Murray. Z pewnością na to zasługuje. A  autorkę podziwiałabym nawet, gdyby nie napisała żadnej książki, albo jej powieść okazała się  kiepska. Jeszcze raz polecam !

Kto chce, może przeczytać artykuł " Liz's Story " z New York Timesa ( 31 stycznia 2000 r. ), dzięki któremu Amerykanie poznali historię Liz.
A tutaj kolejny artykuł w New York Timesie z 11 grudnia 2000 r. o Liz studiującej już na Harvardzie.
Z  biografią Liz  i jej pracą  można zapoznać się  na  stronie.


Zapraszam do posłuchania i obejrzenia rozmowy z Liz Murray :




W 2003 roku powstał film telewizyjny " Homeless to Harvard " ( polski tytuł  " Z ulicy na Harvard " )


Liz Murray, Przełamać noc, Wydawnictwo Rodzinne, 2011, s. 440

20 listopada 2011

" Woda dla słoni " S. Gruen - o życiu, cyrku i pewnej słonicy

Paaanie i paaanowie ! Chłopcy i dziewczęta ! Drodzy czytelnicy i drogie czytelniczki  ! Zapraszamy na jedyne w  swoim  rodzaju cyrkowe  przedstawienie  "Najbardziej  Osobliwego Widowiska  na Ziemi Braci Benzinich ". Przedstawienie, które będziecie dłuuugo pamiętać. Zaaapraaaszamy !

Bileciki są ? W porządku ! Przypominam, że wszyscy , którzy posiadają książkę Sary Gruen "Woda dla słoni", mają prawo wstępu za cyrkowe kulisy. Poznacie od podszewki cyrkowe życie. Ach, byłabym zapomniała ! Omijajcie stoisko z lemoniadą ! Nie chcielibyście wiedzieć, jak się ją przygotowuje...Mówię to w zupełnym zaufaniu, więc ciii... Mam nadzieję, że Wuj Al albo August tego nie słyszeli. Nie chcielibyście też wiedzieć, co się dzieje z tymi, którzy im się narażą... Uff, w porządku, żaden z nich nie kręci się w pobliżu. Zapraszamy, zapraszamy...


I jak się podobało przedstawienie ? A co najbardziej ? Linoskoczkowie? Dziewczyna w cekinach i konie ? Ten śmieszny klaun z psem ? Najlepsza była słonica ? Ach, czy nasza Rosie nie jest wspaniała ! Oj, widzę, że zrobiła na was wielkie wrażenie ! Nic dziwnego ! Tych państwa, którzy mają ze sobą książkę Sary Gruen, zapraszam za kulisy. Proszę chwilkę poczekać...O, już jest ! Przedstawiam wszystkim naszego weterynarza Jacoba Jankowskiego. Jacob rewelacyjnie opowiada. Jego historie z pewnością przypadną wam do serca.


Jacob Jankowski, który jest narratorem książki, opowiada rzeczywiście rewelacyjnie. Ale co z tego, jeśli nikt nie chce go słuchać. To problem wszystkich starych ludzi, których młodsi odsuwają na bok, nie mając dla nich czasu. Jacoba poznajemy u schyłku  życia, liczącego dziewięćdziesiąt lat. ( " Albo dziewięćdziesiąt trzy. Jedno z dwojga." ) Ciągle niepogodzony ze starością, a raczej z ograniczeniami, które starość niesie - daje się we znaki personelowi domu opieki. Jacobowi nie jest łatwo zaakceptować zmiany, jakie w ostatnich latach zaszły w jego życiu. Ale największy jego sprzeciw budzą ograniczenia, narzucane mu przez otoczenie. Niby dla dobra Jacoba i z troski o jego zdrowie, ale tak naprawdę dla wygody i świętego spokoju opiekunów ( opieka nad staruszkiem to kłopot, ale nad staruszkiem ze złamanym  biodrem, to  kłopot jeszcze  większy ).

Uciekając przed monotonią życia w domu opieki, powraca wspomnieniami do lat młodości. A ściślej rzecz ujmując, do przełomowego czasu w swoim życiu, gdy wraz ze śmiercią rodziców, traci też dom i lecznicę weterynaryjną, którą miał po ukończeniu studiów prowadzić wspólnie z ojcem. Nie radząc sobie z tragedią, jaka go spotyka, pod wpływem nagłego impulsu, wskakuje do jednego z przejeżdżających pociągów. I tym sposobem wkracza do " Najbardziej Osobliwego Widowiska na Ziemi Braci Benzinich", zupełnie obcego, ale fascynującego świata cyrku. Jacob zyska tu prawdziwych przyjaciół i oddanych wrogów, ale przede wszystkim zakocha się. Będzie to miłość z nikłymi widokami na happy end. Lecz jeśli wybranką serca jest żona nieobliczalnego kierownika cyrku, nie może być inaczej.

Postacie, stworzone przez Sarę Gruen ( nie tylko ludzkie - zaznaczam ) są wielowymiarowe , niejednoznaczne : każda z nich nosi w sobie jakiś sekret, do którego powoli docieramy, zagłębiając się w lekturę. Sponiewierany przez życie i alkohol stary pracownik cyrku Wielbłąd, z pozoru nieprzystępny karzeł Walter Kinko, zdolny dosłownie do wszystkiego ( głównie złego ) kierownik cyrku August. Ukochana Jacoba Marlena, mimo iż w porównaniu z innymi postaciami książki najmniej wyrazista , też nie daje się łatwo przejrzeć. Prawie do samego końca, zastanawiałam się, jak się zachowa : czy odwzajemni uczucie Jacoba, a jeśli nawet tak się stanie, to czy będzie miała wtedy odwagę odejść od męża ? Wreszcie Rosie - cyrkowa słonica, którą los zetknie z Jacobem i na zawsze  połączy.

Polubiłam Jacoba, i jako młodego zwykłego, trochę naiwnego chłopaka, i jako przekornego, zrzędliwego dziewięćdziesięcioletniego pensjonariusza domu opieki. Za to, że żaden z niego superbohater, a mimo to zaskakuje nas swoją odwagą i konsekwencją. I nie ukrywam, że jego polskie korzenie, też uważam za dużą zaletę. Rzadko w obcej literaturze pojawiają się sympatyczne postacie Polaków.

Bardzo cenię Sarę Gruen za stworzony w powieści klimat, za sugestywne postacie, za głównego bohatera, ale przede wszystkim za przedstawiony świat, w którym niebezpiecznie blisko sąsiadują ze sobą : śmiech i płacz, strach i odwaga, życzliwość i podłość, życie i śmierć. I za to, że nie wszystko idzie po naszej myśli - niektóre opisane wydarzenia z pewnością czytelnika dotkną, wywołując złość i smutek. Książka Sary Gruen ma wszystkie zalety dobrego czytadła - z łatwością dajemy się pochłonąć przez powieściowy świat. Jej lektura nie powinna sprawić nikomu trudności. Nawet, jeśli  w niektórych książkach  przeskoki  czasowe  i retrospekcje  sprawiają  kłopot  i utrudniają  czytanie,  w "Wodzie dla słoni " wszystko doskonale się uzupełnia. Rzeczywistość ze wspomnień jest pełna emocji, napięcia, zaś terażniejszość w domu opieki  dużo spokojniejsza  i  refleksyjna.  "Woda dla słoni " ma też zalety, których z pewnością czytadła nie posiadają - nie da się łatwo zapomnieć o tym, co czytaliśmy. Po prostu, nie jesteśmy w stanie tego zrobić, bo jak można zapomnieć o Jacobie, Walterze Kinko czy Rosie ? Nie można, przynajmniej ja nie potrafię. Lektura książki wywołała we mnie wiele emocji i zmusiła do zastanowienia się nad pewnymi sprawami ( którymi nie zaprzątam sobie zazwyczaj głowy ), jak np. starość i przemijanie.

Powieść Sary Gruen długo czekała na mojej półce, zanim po nią sięgnęłam i przeczytałam. A kiedy w końcu nadszedł ów moment, wiem jedno : z pewnością będę do niej wracać. I może nie jest to wybitna literatura, do niektórych rzeczy mogłabym się przyczepić np. do wątku miłosnego, to zwyczajnie bardzo przypadła mi do serca. I uroczyście dopisuję ją do mojej Listy Ulubionych Książek  2011.

Sara Gruen, Woda dla słoni, Rebis, 2007, s. 404

14 listopada 2011

Urodziny Astrid Lindgren

" Nie jest powiedziane w prawie mojżeszowym, że stare baby nie mogą włazić na drzewa." ( Astrid Lindgren 14.11.1907 - 28.01.2002 )

żródło : Wikimedia Commons
Są książki, przeczytane w dzieciństwie, z których nigdy się nie wyrasta. Albo to one dorastają z nami ? A przy tym, w ogóle się nie starzeją. Do nich z pewnością należą książki Astrid Lindgren. Dzisiaj obchodzimy 104-tą rocznicę jej urodzin ( pisarka przyszła na świat 14 listopada 1907 roku w Wimmerby, w rolniczej części Szwecji, zwanej Smolandią ). Czy ktoś może sobie wyobrazić swoje dzieciństwo bez ksiażek Astrid Lindgren ? Ja nie. Moje ukochane książki jej autorstwa to " Dzieci z Bullerbyn", " Ronja córka zbójnika" i ostatnio ponownie przeczytane " Bracia Lwie Serce". Inne książki oczywiście czytałam, ale nie zapadły mi tak głęboko w serce jak wspomniane. Na zachwycanie się Pippi Langstrump, byłam chyba za grzeczną dziewczynką. ( Ale może teraz byłoby inaczej ? Ha, trzeba będzie się za książką o Pippi rozejrzeć. ) Nieznośnego Karlssona też oczywiście znam i Emila ze Smolandii, a jakże.

Sięgając po książki, w których zaczytywaliśmy się w dzieciństwie, przeżywamy czasem rozczarowanie - tak to bywa ze spotkaniami po latach. Z książkami Astrid Lindgren nam to nie grozi. Napisane pięknym językiem, ciągle wywołują uśmiech i wzruszenie. I po prostu są mądre - pod tym względem wiele " dorosłych " książek nie dorasta im zwyczajnie do pięt. I wcale nie poruszają błahych tematów, ale całkiem poważne jak : dorastanie, miłość, przemijanie, a nawet śmierć, czyli opowiadają o wszystkim, co najważniejsze.

Może moje zachwyty nad książkami dla dzieci mogą się wydawać niektórym śmieszne, ale co tam ! Poza tym, parafrazując słowa Astrid Lindgren : Nie jest powiedziane w prawie mojżeszowym, że stare baby nie mogą czytać " Dzieci z Bullerbyn ".

Garstka cytatów ( na razie tylko z dwóch książek ):

" Łysy Per był zadowolony.
- To jest właśnie to, co chcę mieć, podczas mego oczekiwania - powiedział.
- A na co ty czekasz ? - zapytał Mattis.
- No, jak sądzisz ? - odparł Łysy Per.
 Mattis nie był w stanie odgadnąć, ale z niepokojem zauważył, że Łysy Per powoli chudł coraz bardziej, zapytał więc Lovis :
- Co mu jest, jak myślisz ?
- Starość - powiedziała Lovis.
Mattis spojrzał na nią przestraszony.
- Ale chyba on od tego nie umrze.
- Owszem, zrobi to - powiedziała Lovis.
Wtedy Mattis wybuchnął płaczem.
- Nie, do diaska z tym ! - wykrzyknął. - Na to się nie zgadzam !
Lovis potrząsnęła głową.
- O wielu sprawach decydujesz, Mattis, ale o tym nie !" ( " Ronja córka zbójnika" str. 242 )

"- Siostrzyczko moja - powiedział Birk.
Ronja nie słyszała tego, co mówił, ale wyczytała to z ruchu jego warg. I chociaż żadne z nich nie mogło słyszeć słów, rozmawiali ze sobą. O tym, co musiało zostać powiedziane, zanim będzie za póżno. O tym, jak dobrze było kogoś kochać tak, że nie trzeba się bać nawet najgorszego. Mówili o tym, choć żadne z nich nie słyszało ani jednego słowa. Potem już nie rozmawiali. Objęli się tylko i zamknęli oczy." ( " Ronja córka zbójnika" str. 199 )

"Nie widziałem przed sobą przepaści, ale wiedziałem, ze się tam znajduje. Wystarczyło zrobić tylko krok w ciemność, a byłoby po wszystkim. Poszłoby bardzo szybko.
- Sucharku Lwie Serce - spytał Jonatan - boisz się ?
- Nie...tak, boję się ! Ale zrobię to, Jonatanie, zrobię to teraz... zaraz... a potem już nigdy nie będę się bał ! Nigdy nie będę się ba...

- Ach, Nangilima ! Tak, Jonatanie, tak, widzę światło ! W i d z ę   ś w i a t ł o ! " ( " Bracia Lwie Serce " str. 222 )

" Obmacałem się dokładnie i poczułem, że jestem zdrowy i wesoły w każdej części ciała. Po co mi w takim razie uroda ? I bez niej moje ciało było takie szczęśliwe, jakby się całe śmiało." ( " Bracia Lwie Serce " str. 24 )

O życiu Astrid Lindgren ( a nie było to życie nudne, oj nie ! ) można poczytać w internecie na stronie Naszej Księgarni lub w ciekawym artykule.

Zachęcam do  posłuchania " Pippi Pończoszanki " czytanej przez Edytę Jungowską :



.
Astrid Lindgren, Ronja córka zbójnika, Nasza Księgarnia, 1991, s. 256
Astrid Lindgren, Bracia Lwie Serce, Nasza Księgarnia, 1994, s. 224

11 listopada 2011

"Jeśli tylko potrafiłyby mówić " J. Herriot - książka na zimny wieczór

Kubek gorącej herbaty, kostka mlecznej czekolady, puszysty koc, kawałek świeżo upieczonej szarlotki - ot, miłe drobiazgi, ale w jesienny lub zimowy dzień nie do przecenienia. Istnieją też książki, których nikt nie nazwie arcydziełami ( określenie zarezerwowane dla nielicznych ), które nie zachwycają finezyjnym językiem lub zaskakującą fabułą. Ale stoją na naszej półce lub leżą na nocnym stoliku. Sięgamy po nie, jak po kubek gorącej herbaty - aby poczuć przyjemne ciepło.

Na mojej półce z książkami uzbierało się ich już trochę, a ostatnio dołączyła do nich kolejna, o której chciałabym napisać. Jest nią książka Jamesa Herriota " Jeśli tylko potrafiłyby mówić ", pierwszy tom cyklu " Wszystkie stworzenia małe i duże ", opartego na wspomnieniach autora. Sielska prowincja, nieco ekscentryczni mieszkańcy, staroświecki, ale urokliwy dawno miniony świat, a wszystko opisane bez zadęcia i z humorem.

W lipcu 1937 roku James Herriot z dyplomem lekarza weterynarii przyjeżdża do Darrowby - niewielkiego miasteczka, wśród pięknych wzgórz w Yorkshire. W zamian za 4 funty tygodniowo i pełne utrzymanie podejmuje pracę, jako asystent doktora Siegfrieda Farnona. Książka opowiada o pierwszym roku pracy młodego Jamesa - jego czworonożnych pacjentach, tych dużych i małych.O radości, gdy uda się im pomóc i o smutku ,gdy nie można nic zrobić, poza złagodzeniem cierpienia. Autor opowiada o przełamywaniu nieufności, z jaką początkowo przyjmowany jest przez farmerów , o wpadkach i sytuacjach, potwierdzających prawdziwość twierdzenia, że w podręcznikowej teorii wszystko wygląda dużo łatwiej niż w praktyce.

Ale jest to też książka o ludziach ,których James spotyka. Poznajemy zatem jego nietuzinkowego szefa Siegfrieda, beztroskiego i nieustannie pakującego się w kłopoty Tristana, nieugiętą sekretarkę pannę Harbottle próbującą zapanować nad bałaganem w rachunkach i nad pracodawcą, panią Pumphrey bezgranicznie zakochaną w swoim pekińczyku Trickim Woo, jowialnego farmera Phina Calverta i innych. Nie sposób ich nie lubić , ale jak może być inaczej ? Po prostu czujemy szczerą sympatię autora do opisywanych przez niego postaci i zachwyt nad miejscem, w ktorym przyszło Jamesowi zamieszkać. I chyba właśnie to odróżnia " Jeśli tylko potrafiłyby mówić "od całej masy innych tzw. lekkich, dowcipnych książek. A gdy pozna się życiorys Jamesa Alfreda "Alfa" Wighta ( James Herriot to pseudonim ) np. fakt, że mieszkał w ukochanym miasteczku Thirsk, pierwowzorze książkowego Darrowby, od 1940 roku, aż do swojej śmierci w roku 1995 - już wiemy, skąd się nasze odczucia wzięły.

Z przyjemnością sięgnę po kolejne książki z cyklu " Wszystkie stworzenia małe i duże". Jesienią i zimą taka książka " termofor" z pewnością się przyda. A przy okazji muszę wspomnieć, że kupiłam książkę po bardzo okazyjnej cenie ( całe 5 złotych ), w ramach wyprzedaży w Matrasie.

James Herriot, Jeśli tylko potrafiłyby mówić, Zysk i S-ka, 2007, s. 268

3 listopada 2011

"Niedoręczony list" S. Blake czyli łowiąc "perły"

Tak jak w przypadku " Po Syberii" Colina Thubrona, nie mam dla siebie żadnego wytłumaczenia, dlaczego tej książki jeszcze nie przeczytałam. Tak w przypadku książki "Niedoręczony list" Sarah Blake, absolutnie i z całą pewnością wiem, dlaczego jej nie przeczytam ( w całości ). Nie pamiętam już, kiedy w moje ręce wpadła książka, której lektura sprawiłaby mi, równie wątpliwą przyjemność.

Wszystko przemawiało za wspomnianą książką. Bardzo interesujący tekst na okładce : "Jest rok 1940. Bomby spadają na Londyn. We Franklin, nadmorskim miasteczku w Massachusetts, Iris James słucha wiadomości z Londynu i czuje, że wkrótce wojna i dla niej stanie się brutalną rzeczywistością." itd. Jeszcze bardziej obiecujące i wiele znaczące zdanie : " Trzy kobiety, których życie zmieniła wojna i pewne niewysłane listy..." Przyjemna okładka ( brak złotych liter i wściekle różowego koloru - to już coś ). Zwiedziona wszystkimi powyższymi zachętami sięgnęłam po "Niedoręczony list". I dostałam wielką nauczkę, że przed zakupem książki należy przynajmniej jej mały fragment przeczytać. A do notek, umieszczanych przez wydawców, podchodzić trzeba z ograniczoną dozą zaufania - niestety.

Jak wspomniałam, wszystko przedstawiało się nadzwyczaj zachęcająco. II Wojna Światowa widziana z kobiecej perspektywy ( i cóż, że amerykańskiej ). Trzy różne kobiece bohaterki : naczelniczka poczty Iris, młodziutka żona lekarza Emma i dziennikarka radiowa Frances . I ów tytułowy niedoręczony list. Czyż nie zapowiada się pięknie ? Zapowiada się. A potem otwieramy książkę i zaczynamy czytać. I nie wiemy : czy śmiać się, czy płakać ? ( Czytając "Niedoręczony list" ma się ochotę na jedno i drugie. )

Iris poznajemy podczas wizyty u ginekologa ( nietypowo, prawda? ), do którego udała się po wydanie pewnego zaświadczenia. A oto jego treść w pełnym brzmieniu : "Niniejszym zaświadczam, że zbadałem Pannę Iris James 21 września 1940 i stwierdzam, że pozostaje w stanie nietkniętym." Emmę poznajemy w autobusie, którym jedzie do swojego świeżo poślubionego męża Willa. Emma czyta " Annę Kareninę", a jej uwagę przyciąga szczególnie jedno zdanie :" Wroński kochał się z Anną." I oczywiście zaczynają się dywagacje : "Czy naprawdę Tołstoj miał na myśli kochanie się ? To niemożliwe. Czy pisałby o tym tak otwarcie ? (...) Na pewno chodziło o coś innego, o coś bardziej niewinnego." Jednym słowem : purytańska Ameryka lat 40-tych w ujęciu autorki "Niedoręczonego listu". Co do Frances, rozczaruję pewnie wszystkich, ale nic podobnego nie przytoczę. ( Za to jest seks z nieznajomym, poznanym w londyńskim barze. Zapewne jakimś lordem, bo " Mówił z akcentem wyższych sfer". )

"Wkroczyła do ciemnej groty pocałunku.", " Jego oczy mogły równie dobrze być dłońmi.", "Jej czerwone usta były nie bardziej złowróżebne niż znak pokazujący statkom wejście do portu.","Szrapnel zadudnił jak tancerze w chodakach, choć bez muzyki."- podobnych zdań w książce jest wiele. Myślę, że tłumaczka książki miała super zabawę pracując nad jej przekładem. I Danuta Stenka czytając ją w wersji audio, też. Najbardziej odpowiednim słowem, którym określiłabym książkę Sarah Blake - to bardzo nielubiane przeze mnie słowo : porażająca. Porażająca stylem i treścią. Niezapomniana jest scena porodu przyjmowanego przez Willa : pacjentka rodzi, a on odpływa myślami do pierwszego spotkania z Emmą ( nic dziwnego, zauważę złośliwie, że kończy się zgonem rodzącej ).

Zdołałam przeczytać jakieś sto stron książki. Z każdą kolejną stroną, coraz więcej uwagi poświęcając wyławianiu wspomnianych "perełek". I nie ukrywam, że to "łowienie" zaczęło mi sprawiać pewną przyjemność. ( Lecz nie o taką przyjemność w czytaniu przecież chodzi. ) Nigdy nie podejrzewałam siebie o skłonności do okrucieństwa, ale "Niedoręczony list" sprawił, że wychodzi ze mnie sadystka - chętnie bym się nad "dziełem" pani Blake poznęcała. Pomaltretowała i sponiewierała bez litości ( oczywiście nie fizycznie lecz słownie ). Wydawcy też na to zasłużyli, pozwalając na tak wielkie marnotrawstwo papieru. Sądzę jednak, że poprzestanę na tym, co już napisałam. Czas zatem na  błyskotliwe zdanie podsumowania. Brakuje mi inwencji Sarah Blake, więc zakończę słowami : I tylko drzew żal...


Sarah Blake, Niedoręczony list, Świat Książki, 2011, s. 310