Pokazywanie postów oznaczonych etykietą K. Stockett. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą K. Stockett. Pokaż wszystkie posty

25 października 2011

"Służące" Kathryn Stockett - wszystko pięknie, ale...

Dzisiaj chciałabym napisać o książce, której lektura sprawiła mi dużo przyjemności a zarazem pozostawiła uczucie niedosytu."Służące" to historia opowiedziana z punktu widzenia trzech kobiet : dwóch czarnoskórych pomocy domowych Aibileen i Minny oraz Sketeer, białej panienki z dobrego domu. Aibileen - ciepła, dobra, mimo niełatwego życia i przeżytej tragedii ( śmierci syna ) nie staje się zgorzkniała i pełna pretensji, jak to często w takich wypadkach bywa. Dziewczynka, którą się opiekuje - doświadcza od niej więcej miłości i akceptacji, niż od własnej matki. Pyskata Minny - wygląda na taką, co ze wszystkim sobie poradzi i niczego się nie boi. Ale to tylko pozory. Skeeter, która po skończonych studiach wraca do domu. I wszyscy, a zwłaszcza matka, oczekują od niej jednego : znalezienia męża i założenia rodziny. ( Swoją drogą, jak nie wiele się w tym względzie zmieniło od czasów Jane Austen .) Nawet, jeśli czujemy, że Skeeter chciałaby wybrać zupełnie inną drogę życiową - to wcale nie mamy pewności jak postąpi. Wszystkie trzy kobiety podejmą się wspólnie zadania, którego konsekwencją będzie konieczność przekroczenia wielu barier. Nie tylko tych istniejących na zewnątrz.

Lata 60-te minionego wieku to czasy , w których w wielu miejscach USA, włącznie z Jackson ( gdzie rozgrywa się akcja powieści ) nadal panuje segregacja rasowa. Wysiłki czynione by ją znieść, na przykład przez pastora Luthera Kinga, spotykają się ze sprzeciwem wielu białych mieszkańców, którym panujący stan rzeczy najzupełniej odpowiada . Dzięki książce poznajemy w czym przejawia się segregacja ( wiele elementów tamtej rzeczywistości może nas zaszokować )i jak biali "państwo' odnoszą się do swoich czarnoskórych służących. Pracodawcy, czy raczej pracodawczynie zachowują się różnie : od zupełnie przedmiotowego podejścia i traktowania służących jak sprzętu gospodarstwa domowego - do utrzymywania relacji przyjacielskich nieomal rodzinnych. Nie wdając się w szczegóły, jednej rzeczy nie mogę osobiście zrozumieć : jak to jest , że ludzie którzy brzydzą się jeść z tych samych naczyń albo nie chcą korzystać ze wspólnej ubikacji ze służącymi, nie wyobrażają sobie siadać z nimi przy jednym stole - bez oporów jedzą przygotowywane przez nie posiłki, noszą prane przez nie ubrania , a co najważniejsze powierzają ich opiece swoje dzieci . I jakoś, nie obawiają się przy tym, roznoszonych podobno przez "kolorowych" chorób, nie kwestionują ich poczucia odpowiedzialności itp. Gdzie tu konsekwencja, gdzie tu logika ?- pytam się.

Książka Kathryn Stockett ma wszystko, co jest potrzebne, by przyciągnąć uwagę czytających. Barwny opis rzeczywistości lat 60- tych w USA, panującej wówczas obyczajowości ( co paniom z towarzystwa wypada, a co w żadnym razie nie przystoi ), wyraziście odmalowane, w przeważającej mierze kobiece postacie i główne bohaterki, które z miejsca podbijają nasze serca. Aibileen dołączy z pewnością do ukochanych postaci książkowych wielu czytelniczek. Autorka nie szczędzi nam przy tym wielu wzruszeń. Ponad 580 stron przeczytałam praktyczne jednym tchem, zarywając noc, tak trudno było mi się od książki oderwać.

Kathryn Stockett, niczym doskonały kucharz posiadła godną pozazdroszczenia umiejętność właściwego doboru składników i mieszania ich w odpowiednich proporcjach, tak by stworzyć bardzo smaczne danie. I tu mam do niej żal - myślę, że postarała się, aż za bardzo, żeby książkę czytało się przyjemnie. Odnoszę wrażenie, że bardzo uważała na to, by rzeczywistości tamtych lat nie przedstawić zbyt brutalnie, by czytający nie poczuł czasem zbyt dużego dyskomfortu. Rzeczywistość w ujęciu pisarki - przypomina mi ów śliczny, biały fartuszek, widniejący na okładce książki. Może i były kiedyś na nim jakieś plamki, zabrudzenia, fałdki i zagniecenia - ale teraz po nich nie ma ani śladu. Wszystko zostało wywabione, wyprane i wyprasowane - by można było czytać książkę bez zbędnego stresu. Oczywiście echa złowrogiej rzeczywistości docierają do nas ( pobicie wnuka Louvenii Brown za wejście do toalety dla białych, lub wydarzenia mające miejsce naprawdę, a nie tylko w książkowej fikcji : zastrzelenie Medgara Eversa - członka Krajowego Towarzystwa Wspierania Osób Kolorowych, zdarzenie u Woolworfa ), ale są to tylko echa. Słyszymy o nich z ust naszych bohaterek, ale nie wywołują one w nas tak silnego wrażenia, jak mogłyby i powinny, moim zdaniem, wywołać. I pewnie dlatego "Służące" stały się w USA bestsellerem - nikt nie lubi czytać o nieprzyjemnych rzeczach, zwłaszcza o tych, które my lub nasi bliscy , a w szerszej perspektywie współmieszkańcy czy rodacy - mamy na sumieniu. Szkoda, bo "Służące" mogłyby być czymś więcej, niż tylko wzruszającą, dobrze napisaną, wciągającą książką.

Może nie byłabym tak surowa, gdybym nie przeczytała tekstu zamieszczonego na samym końcu książki, w którym autorka ( pochodząca z Jackson w stanie Missisipi ) opowiada o Demetrie - czarnej służącej, pracującej w jej domu rodzinnym. I wyjaśnia powody, dla których zdecydowała się napisać książkę.
"Jestem przekonana, że nikt w mojej rodzinie nigdy nie spytał Demetrie, jak to jest być czarną osobą w Missisipi i pracować dla naszej białej rodziny. Nigdy nie przyszło nam do głowy, że moglibyśmy ją o to zapytać. Stanowiła część naszej codzienności, a ludzie nie czuli się w obowiązku analizować.
Przez wiele lat żałowałam, że nie byłam dostatecznie dorosła i myśląca, aby zadać Demetrie to pytanie. Zmarła, gdy miałam szesnaście lat, a ja rok po roku zastanawiałam się, jak mogłaby brzmieć jej odpowiedż.
Właśnie dlatego napisałam tę książkę."
Jeśli "Służące" mają być odpowiedzią na postawione pytanie - to są odpowiedzią, moim zdaniem, nie całkiem szczerą. Są raczej tym, co Kathryn Stockett chciałaby od Demetrie usłyszeć.

Mimo wszystkich "ale" zachęcam do lektury. Jak wspomniałam "Służące" czyta się jednym tchem i nie bez refleksji. Książkę Kathryn Stockett można odczytywać jako opowieść o kobietach, zmagających się z narzuconymi im od pokoleń rolami żon, matek, gospodyń domowych lub służących. Jak i historię o istniejących w świecie podziałach, nie tylko na czarnych i białych ( ale na tzw. dobre towarzystwo i "białą hołotę", na świat mężczyzn i kobiet - pracujących mężów i pozostających w domach żon ). Inne nasuwające się nam podczas lektury wnioski są takie, że niektórzy nie potrafią myśleć i żyć bez tworzenia granic ,a inni wprost przeciwnie - uważają, że są one niepotrzebne i je przekraczają. Kathryn Stockett opowiada również o rodzącej się w kobietach odwadze, by zmierzyć się z tym, co je uwiera, przez co cierpią, co przez lata cierpliwie znoszą ( upokorzenia serwowane przez pracodawców, zastraszający biciem mąż ), aż wreszcie mówią : Dosyć ! O odwadze do wybrania własnej drogi - nawet na przekór rodzinie, znajomym i podziałom społecznym. Można "Służące" traktować też jako książkę o przyjażni, dzięki której jest się w stanie stawić czoła wyzwaniom, nie dającym się pokonać w pojedynkę.
W porównaniu z innymi książkami, które przybyły do nas z USA, z opinią bestsellerów, "Służące" prezentują się i tak całkiem nieżle.

"Służące" spotkały się w USA z krytyką ze strony czarnej społeczności m.in. zarzucającą powielanie rasowych stereotypów. Znalazłam ciekawą stronę internetową, której autorka przedstawia i uzasadnia swoje zarzuty, skierowane przeciwko Kathryn Stockett i jej książce. Nawet przy szczątkowej znajomości angielskiego można wiele zrozumieć z zamieszczonej tam treści.

Kathryn Stockett, Służące, Media Rodzina, 2010, s. 584