5 stycznia 2012

" Wspomnienia " Monika Żeromska

Podczas ostatniej mojej wizyty w bibliotece poszukiwanych przeze mnie tytułów nie było, a na półkach nie znalazłam nic, co jakoś szczególnie zwróciłoby moją uwagę. Nie miałam więc innego wyjścia, jak wypożyczyć książkę, którą już kilkakrotnie czytałam, a której lektura nadal sprawia mi dużą przyjemność. O tej książce mam zamiar dzisiaj napisać - są to " Wspomnienia " Moniki Żeromskiej ( rozpoczynają się obrazami wczesnego dzieciństwa podczas I Wojny Światowej, a kończą się w roku 1939, gdy wybucha następna wojna ).

Autorka książki Monika Żeromska ( zbieżność nazwisk ze słynnym pisarzem nieprzypadkowa, bo to jego córka ) wspomina swoje dzieciństwo i młodość, rodziców, bliższą i dalszą rodzinę, znajomych i przyjaciół, szkoły - te w Polsce i zagranicą, studia na Akademii Sztuk Pięknych w Warszawie, zagraniczne podróże itp. a tłem dla snutych opowieści jest barwna rzeczywistość międzywojennej Polski, zwłaszcza ówczesnego świata kultury .Przez życie i dom Żeromskich przewijało się wiele znanych postaci m.in. Witkacy, Antoni Słonimski, Julian Tuwim, Janusz Korczak, Kornel Makuszyński, Juliusz Osterwa, Stefan Jaracz, państwo Mortkowiczowie (zasłużone dla polskiej literatury małżeństwo wydawców i księgarzy ).

Bardzo ciekawie czytało mi się o wspominanej często w książce Gdyni - najpierw malutkiej wsi, w której Monika Żeromska spędzała wakacje, z biegiem lat zmieniającej się w nowoczesne portowe miasto - dumę międzywojennej Polski.Jeszcze ciekawiej, a nawet trochę z zazdrością czytałam o podróżach oraz krótszych, i dłuższych pobytach autorki zagranicą : w Szwajcarii, Francji czy Włoszech. Odniosłam wrażenie, że w ówczesnych czasach Polacy ( oczywiście ci zamożni lub ze świata artystycznego ) o wiele swobodniej czuli się w świecie i mieli więcej kontaktów z zagranicą niż obecnie ( niby już w zjednoczonej Europie ) i zachowywali się bez żadnych kompleksów, które często dzisiaj nam towarzyszą.

W ujmujący i czuły sposób Monika Żeromska pisze o swoich rodzicach : Stefanie Żeromskim i Annie Żeromskiej oraz relacjach panujących w ich małżeństwie. Dzięki tej książce poznałam nieznane mi dotąd fakty z życia osobistego Stefana Żeromskiego, m.in. że pisarz był dwukrotnie żonaty, i że dla drugiej, młodszej o 25 lat żony Anny zdecydował się na rozwód .

" Jeżeli najdalej sięgnę wspomnieniem, to pamiętam ich zawsze razem, zawsze blisko siebie. W pokojach, po których biegałam, zastawałam ich nagle stojących pośrodku, jakby się przypadkiem spotkali, ciasno objętych z policzkiem przy policzku, zupełnie znieruchomiałych. Biegłam wtedy do kuchni po malutki stołeczek, wpychałam go między ich kolana i stawałam na nim, wciśnięta ciasno między ich ciała, stękając i prosząc : << Kochajcie mnie, kochajcie mnie >>."


Mimo, iż wspomnienia jako całość czyta się lekko ( autorka przywołała wiele zabawnych  anegdot i historii ), to nie brakuje w książce fragmentów bardzo przejmujących - na przykład dotyczących choroby i śmierci Stefana Żeromskiego, czy ostatnie strony opisujące tragiczny początek II Wojny Światowej.

" Dwudziestego listopada poszłam jak zawsze rano na lekcje do państwa Skoczylasów. Około jedenastej wszedł do pokoju ojciec Marysi i coś do niej cicho powiedział. Potem wyszłam z nim razem do domu, ale jeszcze nie wiedziałam, co się stało. W domu ktoś, nie wiem kto, powiedział mi, że ojciec umarł. "

" I jak życie mogło być tak jakoś żle wymyślone i niedbale zakończone. Dziecko zaczynało się w brzuchu matki, było tam, rosło bezpieczne i kochane, a nagle przychodziło jakieś pęknięcie czegoś w człowieku albo czegoś tam  niedostateczna ilość i ten kochany, kochający kończy się w okrutny sposób, a po tym końcu dzieją się z nim rzeczy potworne, o których nie można myśleć. Taki piękny początek i taki okrutny koniec. A jeszcze jedno mnie dręczyło. Wiedziałam, że my będziemy kochać ojca zawsze, tak jak dotąd, tu nie było problemu. Ale co się stało z jego miłością ? Znikła ? "


" Poznaję nowe uczucie. Tyle lat przeżyłam i nie wiedziałam, jakie ono jest i że ono istnieje, to znaczy, że może istnieć we mnie. To uczucie nienawiści. Nie znałam go jeszcze nawet wtedy, kiedy rzucali na nas bomby i zabijali nas tak okrutnie. Wtedy to była jakaś klęska elementarna, która na nas spadła. Ale teraz widzę ich co dzień, z ich twarzami, kolorem mundurów, zwyczajnie stawiających nogi na naszych chodnikach. Ciągle także uczucie straszliwego zawodu, oszukanie nas przez nasz rząd, jego ucieczka, czy musieli, wszystko to przewraca się w głowie po całych nocach aż do płaczu, do ostatecznego smutku. "


Wspomnienia napisane są piękną polszczyzną - obcowanie z nią sprawia czytającemu wielką przyjemność, ale i wywołuje ukłucie żalu - może i teraz piszemy po polsku, ale jest to zdecydowanie brzydsza i bardziej uboga wersja naszego języka. Jak zawsze zastanawiam się też ( czytając inną wspomnieniową literaturę mam podobne myśli ), jak to się dzieje, że Monice Żeromskiej czy pozostałym autorom udało się tak wiele rzeczy dokładnie zapamiętać - tyle szczegółów i detali ? Czy to specyfika ludzi tamtej, minionej już dawno  epoki ? Czy może i nam mogłaby się ta sztuka udać, gdybyśmy się tylko  postarali ?

Jak napisałam wcześniej, książkę czyta się lekko ( poza wymienionymi fragmentami ) - w wielu miejscach klimatem przypomina mi ona " Marię i Magdalenę " Samozwaniec. Może nie jest aż tak żartobliwa, ale podobieństwa między tymi książkami niewątpliwie istnieją ( dwudziestolecie międzywojenne, te same znane postaci, pojawiające się na stronach obu książek ). Jednym słowem, zachęcam do jej przeczytania i to nie tylko miłośników literatury wspomnieniowej. Jak mówi pewne piękne zdanie, autorstwa Khaila Gibruna " Wspomnienie jest formą spotkania " - dzięki książce Moniki Żeromskiej czeka nas bardzo ciekawe spotkanie  - i z samą autorką, i ze wspominanymi przez nią ludżmi, i z międzywojenną Polską. Na koniec muszę koniecznie dodać, że opisywana książka to pierwszy tom dłuższego cyklu. Lekturę pozostałych części również gorąco polecam.

Monika Żeromska, Wspomnienia, Czytelnik, 1993, s. 320

31 grudnia 2011

Szczęśliwego Nowego Roku !

Koniec roku nadszedł, przynajmniej dla mnie, niespodziewanie szybko ( niedawno świętowaliśmy jego rozpoczęcie, a tu proszę - ostatni dzień ). Bloga prowadzę krótko ( tak mi się wydaje ), ale wypadałoby moje blogowanie w już prawie minionym roku podsumować. Choć " podsumowanie " to za duże słowo, będzie to raczej garść refleksji.

Do prowadzenia bloga podchodziłam bardzo niepewnie i z wątpliwościami - czytelniczką blogów byłam, ale od niezbyt dawna i tak naprawdę korzystałam z internetu biernie - ograniczając się w zasadzie do przeglądania stron. A poza tym nie należę do osób zbyt odważnych ( w przeciwieństwie do książkowej Ronji ) i oswajanie się z nowymi rzeczami przychodzi mi powoli. Ale w tym momencie stwierdzam, że pomysł z pisaniem bloga był strzałem w dziesiątkę. Dzięki niemu poznałam dobrą stronę internetu - bardzo kolorowy i przyjazny świat blogosfery. Świat tworzony przez ludzi o różnych zainteresowaniach i pasjach : miłośników książek, filmów, podróży, czy tworzących piękne rzeczy hand made ( z pewnością w najbliższym czasie listy odwiedzanych przeze mnie blogów uaktualnię ).

Pisanie bloga uświadomiło mi też, że słowa mają moc ( niby jako czytelniczka książek o tym wiedziałam, ale teraz zyskałam pewność ). Słowa mogą sprawić przyjemność, być zachętą i pochwałą,potrafią rozśmieszać lub wzruszać. Cieszę się, że udało mi się znależć tak wiele blogów ( z pewnością jest ich dużo, dużo więcej ) obdarzonych tą dobrą mocą .

Dziękuję Wszystkim odwiedzającym mojego bloga i Wszystkim, których blogi czytam.


Szczęśliwego Nowego Roku !

 www.flickr.com, autor zdjęcia Jessica Bee, Creative Commons

Ps.1 Pierwsze miejsce wsród książek przeczytanych przeze mnie w 2011 roku przyznaję " Gottlandowi " Mariusza Szczygła.
Ps. 2 Ostatnimi dniami rozleniwiłam się bardzo, ale od przyszłego tygodnia zabieram się za zaległe lektury i pisanie recenzji.

22 grudnia 2011

O Bożym Narodzeniu w Bullerbyn i nie tylko...

W ostatnich dniach ciężko mi  znależć wystarczająco dużo czasu na czytanie, więc muszę się zadowolić  tylko małym co nieco : fragmentami " Dzieci z Bullerbyn " o świętach Bożego Narodzenia. Nie będę opisywać treści książki Astrid Lindgren, bo  zapewne wszyscy ją znają. To jedna z moich ulubionych dziecięcych lektur, a w przedświątecznym tygodniu czyta mi się o Bożym Narodzeniu w Bullerbyn szczególnie sympatycznie. Mimo iż rzecz dzieje się w Szwecji i dosyć dawno, to odnajduję w opisywanych historiach atmosferę świąt z mojego wczesnego dzieciństwa. Dzięki niej przypominam sobie, co wtedy czułam : ubierając choinkę, lepiąc papierowe łańcuchy, czekając przyjazdu taty ( bo pracował z dala od domu i przyjeżdżał tylko na weekendy, a czasami rzadziej ), spoglądając na niebo w poszukiwaniu pierwszej gwiazdki, dzieląc się opłatkiem i wyglądając na Świętego Mikołaja, a potem rozpakowując prezenty.
Dawno, dawno temu... gdy w domach na święta nie uświadczyło się sztucznych choinek, a w telewizji ( o zgrozo ! ) mieliśmy tylko dwa kanały - w tych dziwnych czasach święta były najpiękniejsze. W mojej ( mocno wybiórczej ) pamięci Boże Narodzenie zawsze było białe, obsypane śniegiem i szczypiące mrożnym powietrzem.

" Już od początku grudnia Lasse co dzień powtarzał w drodze do szkoły :
- Zobaczycie, że na święta nie będzie śniegu !
Robiło mi się przykro za każdym razem, gdy tak mówił, gdyż bardzo pragnęłam, żeby był śnieg. Ale jeden dzień upływał za drugim, a nie spadł nawet najmniejszy płatek, Aż tu, wyobrażcie sobie, właśnie w samym tygodniu przedświątecznym, gdy siedzieliśmy w szkole i zajęci byliśmy rachunkami, Bosse krzyknął :
- Spójrzcie! Śnieg pada !
I rzeczywiście padał. Ucieszyliśmy się tak bardzo, że zaczęliśmy krzyczeć : hurra ! "


Najprzyjemniejszą częścią przygotowań, w których ochoczo brałam udział, było ubieranie choinki ( na szczęście większość szklanych bombek jeszcze się zachowało i również w tym roku wisi na choince ). A kiedy w końcu upłynęły dni przedświątecznej krzątaniny ( dla mnie przyjemne, dla mamy pracowite ) i wreszcie nadchodziła Wigilia - rozpoczynał się czas wyczekiwania na pierwszą gwiazdkę. Oj, dłużyło mi się owo oczekiwanie, dłużyło !

" A potem nie pozostawało nam już nic innego jak CZEKAĆ ! Lasse powiedział, że te godziny po południu w dzień wigilijny, gdy się tylko chodzi i czeka, i czeka, to jest coś takiego, od czego ludzie siwieją. "
" W końcu jednak nadszedł wieczór wigilijny i jedliśmy kolację przy rozsuwanym świątecznym stole w kuchni. "


Wreszcie mogliśmy podzielić się opłatkiem. Szczerze powiem, że będąc dzieckiem kulinarnych wysiłków mamy nie doceniałam. To na co przez cały czas czekałam, miało wydarzyć się po wieczerzy. Dziwnym zbiegiem okoliczności, zawsze gdy zjawiał się Mikołaj, taty nie było - chwilę wcześniej musiał wyjść na podwórko. Biedny tata ! - myślałam ( dopóki wreszcie go nie zdemaskowałam ) - Przegapić  wizytę takiego niezwykłego gościa to prawdziwy pech !

Jak każdy lubię sobie czasami ponarzekać : na komercjalizację świąt, na kolejki w sklepach, na brak pieniędzy i czasu ( a tyle jest przecież do zrobienia ) i w ogóle, że z tymi świętami to wiele hałasu o nic, bo przecież święta, święta i po świętach... W przypadku Bożego Narodzenia górę jednak bierze moja sentymentalna natura. Lubię wracać myślami do małej dziewczynki, którą kiedyś byłam - o oczach ogromnych jak spodki na widok niezwykłego, brodatego przybysza z workiem na plecach. I właśnie owego świątecznego zachwytu , zdumienia i entuzjazmu tej małej dziewczynce najbardziej zazdroszczę.
 I mogłabym ciągnąć moje  wynurzenia jeszcze dłużej, ale i czasu trochę mało, a i czytelników  też nie chcę swoją ckliwością zamęczać - kończę zatem nie nadużywając Waszej cierpliwości.

Wesołych Świąt !



Informacje o  zamieszczonym zdjęciu - żródło zdjęcia : www.flickr.com, właściciel zdjęcia : The Texas Collection, Baylor University, licencja Creative Commons

Astrid Lindgren, Dzieci z Bullerbyn, Instytut Wydawniczy Nasza Księgarnia, 1982, s. 390

15 grudnia 2011

" Pożegnanie z Afryką " Karen Blixen

Pisz i powiedz nam, jeżeli wrócisz. Myślimy ty wrócić. Bo dlaczego ? Myślimy ty nigdy być możliwe zapomnieć nas. Bo dlaczego ? Myślimy ty pamiętać jeszcze wszystkie nasze twarz i imiona naszej matki.

" Pożegnanie z Afryką " zaczęłam czytać pod koniec zeszłego tygodnia, gdy na dworze było nie tylko zimno ( jak przystało na grudzień ), ale deszczowo i wietrznie. Sięgnęłam po książkę Karen Blixen z nadzieją, że na przekór pogodzie za oknem, poczuję się za jej sprawą choć odrobinę cieplej. I tak w istocie się stało.

" Pożegnanie z Afryką " to wspomnienia autorki z jej kilkunastoletniego pobytu w Kenii ( od roku 1914 do 1931 ) na ukochanej farmie u zbocza gór Ngong. Karen Blixen przeniosła się tam wraz z mężem, by zająć się uprawą kawy. W krótszych i dłuższych  opowieściach pisarka wraca swoimi myślami do afrykańskiego życia : prowadzenia plantacji, tamtejszej przyrody, krajobrazu, a najczęściej do spotkanych przez nią ludzi : rodzimych mieszkańców ( zwłaszcza z plemienia Kikuju ) i tych, którzy tak jak ona, przybyli do Afryki z innych stron świata. Sylwetkom i losom Kamante, Faraha, czy Ezy  ( czyli krajowców, jak  autorka często nazywa Afrykańczyków ) poświęca  w swoich wspomnieniach wiele uwagi. Mimo świadomości, iż jako przybyszowi z Europy, nigdy  nie uda jej się mieszkańców Czarnego Lądu do końca zrozumieć, starała  się ich jednak jak najlepiej podczas swego pobytu poznać. Stąd nie brakuje w książce spostrzeżeń i obserwacji na temat afrykańskiej mentalności i tego, co ją różni od europejskiej.

Jak wszystko, co powstało dobrych kilkadziesiąt lat temu, powieść Karen Blixen cechuje : elegancja stylu ( po żonie barona można się jej zresztą spodziewać - pisząc pół żartem, pół serio), przywiązanie do szczegółu, a co za tym idzie liczne iście malarskie opisy, a nade wszystko, jak wcześniej wspomniałam, mnogość refleksji dotyczących afrykańskiego charakteru i sposobu życia.

Tych czytelników, a raczej czytelniczki, które oglądały film Sydneya Pollacka " Pożegnanie z Afryką " ( z Meryl Streep i Robertem Redfordem w rolach Karen Blixen i Denysa Finch Hattona ), a nie czytały jeszcze wspomnień Blixen - chciałabym uprzedzić, że film i książka nie mają ze sobą wiele wspólnego. Czytelniczki, które spodziewają się historii miłosnej, będą pod tym względem  zawiedzione. W kwestii swego życia uczuciowego Karen Blixen jest bowiem rozczarowująco dyskretna. O mężu wspomina raz i to prawie pod koniec książki, o separacji i rozwodzie wcale, a Denysa nazywa jedynie przyjacielem. Chociaż, gdyby się lepiej zastanowić, powieść Karen Blixen można jednak uznać za powieść o miłości - ale o miłości do Afryki . W przeciwieństwie do obrazu Afryki, jaki dociera do nas z mediów, czyli obszaru nękanego przez wojny, klęski żywiołowe - Afryka w ujęciu pisarki to pełen niezwykłości i piękna kontynent. A wracając do porównania książki i filmu : stanowią one dla siebie doskonałe uzupełnienie - co pominięto w książce, wyeksponowano w filmie i na odwrót.

Dom Karen Blixen w Kenii żróło : www.flickr.com, autor zdjęcia Pablo Sanchez, Licencja Creative Commons

Skłamałabym pisząc, że " Pożegnanie z Afryką " będzie się na pewno wszystkim podobać. Na zimowy wieczór to jednak , moim zdaniem, książka doskonała. Czyta się ją nieśpiesznie, a ze stron powieści jakimś magicznym sposobem emanuje ciepło ( zapewne prosto z Kenii ). Ale zdarzały się również chwile, na szczęście rzadko, że powieściowe opisy mnie nużyły, a refleksje irytowały ( zamiłowania autorki do polowań też jakoś nie potrafię zrozumieć ). Coś jest jednak w tych wspomnieniach tajemniczego, co sprawia, że  chce się do nich wracać. I jestem absolutnie pewna, że gdy tylko zatęsknię za ciepłem i słońcem, do Karen Blixen  z pewnością powrócę. Zapomniałam tylko dodać, że autorka powieści to postać nietuzinkowa, ale to się  rozumie samo przez się. Rozpoczynam zatem poszukiwania wydanych przez Wydawnictwo Literackie listów Karen Blixen i innych książek na jej temat.

Widniejący na początku cytat - to przytoczony we wspomnieniach Karen Blixen fragment listu, napisanego do niej przez Kamante  po  wyjeżdzie autorki z Kenii. Choćby dla tych wspomnianych kilku linijek tekstu warto " Pożegnanie z Afryką " przeczytać.

Wszystkim, którzy chcą czegoś więcej dowiedzieć się o życiu Karen Blixen ( 17.04.1886 - 7.09.1962 ), polecam wyszperany w sieci artykuł z National Geographic.

A tutaj filmik o pisarce ( można zobaczyć jak wyglądała ) :


Karen Blixen, Pożegnanie z Afryką, Muza, 2010, s. 304

8 grudnia 2011

" Brick Lane" Monica Ali - kobiecy los

Dzisiaj, za sprawą głównej bohaterki " Brick Lane " Nazneen, chciałabym wszystkich zabrać w daleką, egzotyczną podróż do Bangladeszu. I w trochę bliższą, ale równie niezwykłą podróż do Londynu.

" Czego nie da się zmienić, to trzeba znosić. A ponieważ niczego nie dało się zmienić, wszystko trzeba było znosić. Zasada ta rządziła jej życiem. Była to mantra, kula u nogi i wyzwanie. " Już od momentu narodzin, Nazneen ( na początku wydawało się, że urodziła się martwa ) decyzją matki została pozostawiona  własnemu losowi. Brutalnie mówiąc : albo słabowite dziecko przeżyje o własnych siłach , bez wizyty w szpitalu, albo nie. Tak czy tak, będzie jak los zechce. Dziewczynka jednak przeżyła. Dorosła i gdy miała osiemnaście lat, ojciec znalazł jej odpowiedniego kandydata na męża : czterdziestoletniego, brzydkiego, mieszkającego od lat w Londynie Chanu. Po ślubie, wraz z mężem Nazneen wyjechała do Anglii i zamieszkała w blokowisku na imigranckim osiedlu. Powoli przyzwyczajała się do swojego nowego życia, które wypełniało gotowanie, sprzątanie i inne domowe obowiązki. Z czasem poznała inne bangladeskie kobiety z osiedla, zaprzyjażniła się z Razią. Może nie było to życie o jakimś kiedyś marzyła, ale Chanu był dobrym mężem ( mogła trafić o wiele gorzej ) i tak mijał kolejny dzień, kolejny tydzień... Niepokój w jej życie wprowadzały tylko listy Hasiny, młodszej siostry, która niczym magnes zdawała się przyciągać kłopoty. W wieku szesnastu lat Hasina uciekła i potajemnie poślubiła bratanka właściciela tartaku, potem musiała go dla własnego bezpieczeństwa opuścić - pracowała w fabryce odzieży, a nawet na ulicy, ciągle walcząc z przeciwnościami. Na początku Nazneen nie mogła zrozumieć postępowania siostry, jej nieposłuszeństwa i braku pokory. W końcu zaczęła siostrę podziwiać za tę nieustannie toczoną przez nią walkę. Wpajana jej  przez całe życie zasada, że rolą kobiety jest cierpliwie i bez protestów znosić to, co przynosi życie, powoli odchodziła w przeszłość. " Gdy zatem w wieku trzydziestu czterech lat - po urodzeniu trójki dzieci, z których jedno zostało jej odebrane - los zesłał jej młodego i wymagającego kochanka w miejsce mało efektywnego męża, gdy po raz pierwszy nie mogła czekać, aż przyszłość zostanie jej objawiona, lecz musiała sama ją stworzyć, zaskoczyła ją własna podmiotowość, podmiotowość noworodka, który wymachuje zaciśniętą pięścią i bije się w oko."

" Brick Lane " odebrałam przede wszystkim, jako uniwersalną powieść o kobietach i kobiecym losie. O kobietach, które poddają się ( jak przez długi czas czyni to Nazneen ) losowi, a więc tak naprawdę pozwalają, by inni np. ojciec, mąż, rodzina podejmowali za nie decyzje. Ale  również powieść o kobietach, niebojących się samodzielnych wyborów i ryzyka, jakie te wybory za sobą niosą ( nie wszystkie nasze decyzje są przecież trafne ).

Bardzo krytycznie autorka sportretowała w swej powieści mężczyzn : niespełniony znawca angielskiej literatury, zamęczający wszystkich nudnymi wywodami Chanu, doktor Azad wstydzący się swojej wyemancypowanej żony, brutalny i skąpy mąż Razii, wysyłający większość zgromadzonych oszczędności do kraju na budowę meczetu. W końcu, mężczyżni spotykani przez Hasinę i wydający się głównym powodem jej nieszczęść. Wszystko można o nich powiedzieć, ale nie to, by wzbudzali w nas podziw i szacunek, jak  świeżo przybyły do Anglii imam, paradujący w damskich sandałach. Tak jakby Monica Ali chciała zapytać : Jakim prawem mężczyżni uważają się za lepszych od kobiet ? Kto dał im prawo do bycia panem życia i śmierci swoich żon, córek i sióstr ? Dlaczego narodziny syna to wielkie szczęście, a narodziny córki już nie ? W czym niby oni nas przewyższają ?

Ekonomia, religia, uświęcony przez tradycję patriarchat - wszystko to sprawia, że w przedstawionym przez pisarkę świecie,  kobiety nie mają z mężczyznami równych praw i w większości zdane są na łaskę swoich ojców i mężów. Ich aspiracje np. chęć podjęcia nauki lub pracy spotykają się w najlepszym razie z niezrozumieniem. Wyswobodzenie się z narzuconych od pokoleń ról : uległej córki, potem żony i matki ( brak dzieci to życiowa klęska mogąca być, tak jak wspomniano w powieści, powodem do popełnienia samobójstwa ) nie jest łatwe, nawet po przybyciu do Anglii.

" Brick Lane " to również historia o życiu na emigracji i wszystkich jego problemach. Opisane zostały trudności przybyszów z przystosowaniem się do angielskich realiów, poczucie obcości, narastający konflikt między rodzicami, a urodzonymi już w Anglii dziećmi. Autorka nie pominęła też innych nękających imigranckie osiedla problemów, jakimi są bezrobocie, narkomania i przestępczość - zwłaszcza wśród młodych. Wiele skarg i uwag, wypowiadanych przez książkowych bohaterów brzmi dla naszych polskich uszu dziwnie znajomo.

Mądra, dowcipna i napisana pięknym językiem powieść. Pojedyncze zdania lub dłuższe fragmenty tekstu wzbudzały wielokrotnie mój zachwyt. Nie ukrywam, że najbardziej spodobały mi się nieomal baśniowe historie ze starej ojczyzny Nazneen. Rozpoczynająca książkę opowieść o jej narodzinach, albo o wioskowym balwierzu czy historia o cioci Mumtaz i dobrym dżinie, należą do moich ulubionych. Gdyby cała powieść była napisana jak moje ulubione fragmenty - uznałabym, że książka jest doskonała. A tak, powiem, że jest tylko bardzo dobra. Ale to chyba wystarczająca zachęta, by " Brick Lane " przeczytać? Jak myślicie ?

Monica Ali, Brick Lane, Zysk i S-ka, 2009, s. 524